Klub literacki

ODSŁUCHAJ

Łukasik Jan

Opublikowano dn. 03.05.2019
Autor: BIBLIOTEKA OPOCZNO

Jan Łukasik – obecnie mieszkaniec Opoczna – poeta, pisarz, badacz i odkrywca. Posiada galerię kamiennych obrazów, będących jednymi z najstarszych na Ziemi dzieł sztuki stworzonych przez naturę.

 My, dzieci wszechświata                                                                                        

My, dzieci wszechświata               

Pyłek kosmiczny na Ziemi                                                                                                             

Nasienie Boskiego Wiatru                                                                                                                                    

Miłością trwania zapłodnieni. 

Gdy zadrży ziemia                                                                                                                           

Gdy serce się  strwoży

Nie wołaj – miłości nie ma!     

Słuchaj przesłania z przestworzy. 

My dzieci wszechświata                                                                 

Niewierni Naturze i Ziemi

Tsunami fala nas zmiata,                                                                                       

A my uparcie z miłością trwamy                                

zostajemy,                                                                                

zostajemy!      

Zielona Gaja naszą przystanią                                                                

Piaski pustyni źródeł wspomnieniem                                        

Drapieżne domy słońca sięgają                                                                 

Są myślą naszą i naszym cieniem 

My dzieci wszechświata                                                              

Kosmiczne ziarno na Ziemi                                                                          

Nie widzimy swojego brata                                                       

Nie dostrzegając giniemy,                                                               

giniemy.    

Giniemy !

 

Mamy za sobą wojny,                                                                                                 

Przeżyliśmy kosmiczne burze,                                                           

Nadzieja Na czas spokojny,                                                          

Jak miłość jest w naszej naturze   

 

My dzieci wszechświata,                                                                     

Pyłek kosmiczny na Ziemi,                                                           

Nasienie Boskiego wiatru,                                                         

Miłością trwania zjednoczeni,                                                                 

Zostajemy – na tej Ziemi

Zostajemy,

Zostajemy!.

 

POLSKA     

O Polsko!

Kraju mój wiecznych niepokojów

Gdzie żagwi się ogień wolności

Wysyłasz swe dzieci do bojów

Z rozdartym sercem matczynej miłości

 

Więc sięgnij mój ludu twardy

Od roli, huty, kopalni i stoczni

Po młoty, kosy oskardy

I w trudzie walki  nie spocznij

 

Niech skrzydła rozwinie szeroko

Każda myśl wolna i czysta

Niech w sercach zapadnie głęboko

Miłość orla jak godło srebrzysta

 

Wyciągnij bracie do brata

Swe ręce od trudu mocarne

By śmiało iść w nowe lata

Jak Polak z Polakiem  solidarnie

 

A jeśliby już przyszło umierać

Za wolność tej ziemi – jej dzieci

My sami potrafimy wybierać

Nie uczcie nas śmierci poeci.

 

Fragment  książki „Owoce umierających drzew”  

 

Port żyje swoimi odwiecznymi prawami. O tej porze nie pęczniały jeszcze tłumem portowe tawerny. Odświeżone dziewczyny już czekały na swoich oblubieńców.  Muzycy stroili instrumenty, złodzieje sprawdzali sprawność palców u rąk.  Każdy kto żył z morza, liczył na zysk. Długo stała patrząc na dalekie wzgórza, na których rozpalały się światła ludzkich domostw. Wtem poczuła lekkie dotknięcie dłoni na plecach.-Czy widzisz te wędrujące isk ierki – usłyszała za sobą jego głos. Niewidoczny teraz rumieniec parzył jej twarz, w tej chwili nie rozważała,  jak on, romantycznych wizji, myśli penetrowały części jej mniej udanego życia. Zbliża się najkrótsza noc w roku, to prastare święto Priapa i Wenus Libidinis, radosne święto-  mówił rozmarzony. Tej nocy kobiety starożytnego Rzymu – nawet damy z wysokich rodów-w podwojach przyświątynnych kapliczek, z zakrytym obliczem, udzielały łask Dziewczęta puszczają na wodę wianki uwite przez siebie z łąkowego kwiecia z nadzieją, że  młodzieniec, który wyłowi  wianek, zostanie jej oblubieńcem miłosnych przygodnym mężczyznom pochodzącym najczęściej z gminu. Objął ramieniem jej kibić. Całą postacią odwróciła się do niego. U nas w Polsce jest znany ten stary rzymski obyczaj najkrótszej nocy w roku powiedziała z dumą w głosie,  zwie się Nocą Świętojańską.. Chwilę milczeli oboje. -Ty już znalazłeś, powiedziała miękko, patrząc śmiało w jego oczy. Przylgnęła do jego bioder. W tę noc chciałbym być tylko z tobą, kochać tylko ciebie szeptał. Leciutki wiatr przyniósł zapachy cypryjskich wzgórz, dotykał ich ciał, w uszach brzęczała muzyka niewidzialnych grajków. Położyli się na pokładzie jachtu, patrzyli w rozgwieżdżone niebo, wszystkie myśli uciekały w  nieodgadnioną przestrzeń. Czy tam jest to wyśnione przez ludzi  szczęście?… a może to złudne nadzieje człowieka wędrującego po ziemi w poszukiwaniu czegoś co niewiadome o co  człowiek ciągle się ociera

Byłaś mi Julio jak jabłko czerwone, dojrzałe i wonne.Miąższ rozcięty przywabiał me usta uczone pieszczotą.

…wołał kiedyś Owidiusz do córy Augusta, będąc na wygnaniu w Tomi nad  brzegiem Czarnego Morza. Usychał z tęsknoty za Rzymem największy jego piewca, twórca „Sztuki kochania” , „Metamorfoz” czyli „Przemian”.To pierwsze dzieło Rzymianie czytali  poza wiedzą cezarów. Palące słowa heksametrów zakazane dla ludu przez Tyberiusza. Oto cena szczęścia – nędzny kurchanik usypany z piasku nad morzem wygnania.  Oni tego upokorzenia nie zaznali. Dotykali się cząstkami  ciał, czuli w nozdrzach zapach czerwcowej nocy i swoich wydzielin. To wielkie szczęście mieć nozdrza pełne zapachów drugiego człowieka. Ich synek rośnie w dalekiej Polsce otoczony miłością przybranych rodziców. Jak szybko on rośnie, jak szybko mijają chwile, dni, lata od tej zimowej, najdłuższej w roku nocy, kiedy go razem poczęli. Swoim prawnikom kazał wykupić dla niego duży pakiet akcji fabryki samochodów w tej już nie tak dalekiej Polsce. Czy to tak naprawdę daleko?- zastanawiał się teraz – przecież Wielką noc zimową i noc Wenus Libidinis znały już ludy przyszłego Rzymu i przyszłej Warszawy ponad trzy tysiące lat temu, kiedy nie było jeszcze Izraela, ale kilka tysiącleci istniało już państwo Urartu – Armenia. Był naród i język znany i używany w świecie  jego przodków do narodzin Chrystusa, tak jak obecnie język angielski. Wszystko co dalekie i nieznane, to niewiedza – jątrzyła umysł myśl, świadomość – przybliża dalekie. Wybaczcie bogowie, bo bliscy mi jesteście – dlaczego wasi kapłani tak mało mówią o tym ludowi? Ostatnie pytanie posłał zwielokrotnioną energią myśli w otchłań kosmosu, tak bardzo jeszcze mało znaną , skąd nie spodziewał się teraz odpowiedzi. Pierś podniosła się westchnieniem. Objął ramionami leżącą obok kobietę. Przyspieszone tętno zdradzało jego podniecenie, wtulił głowę w jej piersi, namiętnym półgłosem płynęły zaklęcia.

 – …bądź mi tej nocy Wenerą – Afrodytą, zrodzoną z piany morza Astarte …    

 – Przecież to wszystko jedno – odrzekła kobieta. 

 – Chcesz się kochać z tymi boginiami, czy ze mną?

Kiedy  usłyszał te słowa, krew na moment stanęła w jego żyłach, język zakrzepł w ustach, on sam był teraz zdruzgotanym Kolosem Rodyjskim na pokładzie statku odpływającego do pobliskiej kuźnicy.

– Na piwo do Greków ze mną wieczorem też iść nie chciałeś.

Jechali otwartym Jeepem z północy przez Traados na południowo-zachodnie wybrzeże wyspy do starożytnego Paphos.     Cypryjski  Olimp  śmignął w niebo na 1952m.npm, obłe szczyty jeszcze w maju często bieleją śniegiem, kiedy w dolinach gaje oliwne jak olbrzymie kobierce  przetykane kwieciem, miękko ścielą się  zielenią. Samochód  mozolnie piął się pod górę po wąskiej i krętej drodze. Czerń bazaltowych ścian zasłaniała  lub odkrywała piękne widoki na doliny. Tylko wytrawny kierowca o mocnych nerwach może nie dostać zawrotu głowy od ciągłych podjazdów i karkołomnych zjazdów, zakrętów nad krawędziami przepaści usianymi ostrymi blokami skalnymi. Dorota co raz to chwytała za ramię swojego kapitana, utrudniając tym samym bezpieczne prowadzenie pojazdu.

Z gardła kobiety wyrywały się głośne słowa zachwytu na widok poskręcanych, pomarszczonych  starością drzew oliwnych, w które za moment mieliby wjechać, bądź kwik udawanego przerażenia, kiedy droga wiodła wprost w zieloną przepaść.  Uśmiechał się do niej wyrozumiale. Nie były mu straszne  urwiska wyłaniające się z za zakrętu, które przed chwilą przysłaniała bazaltowa ściana. Był dumny z siebie, że tak dobrze panuje nad żywiołami techniki i przyrody. Czasem pobłażliwym gestem lub słowem uspokajał Dorotę i choć znał tę drogę, nie ponosiła go brawura, natomiast bawiła go i zachwycała  jej dzika, dziewicza reakcja na przygodę.

 Była jak ta wyspa piękna i pełna niespodzianek, dojrzała i świeża jak oliwka strącana od wieków długim kijem przez miejscowego zbieracza.   Zatrzymali się na podjeździe przed przydrożną tawerną, zamówili Tsatsiki – to jest twaróg ostro przyprawiony dużą ilością posiekanego drobno czosnku z świeżym ogórkiem pokrojonym w krążki.

-Klaudi jak ty wspaniale jeździsz po tych górach, mówiła patrząc na niego  z uznaniem, kiedy ser popijali małymi łyczkami miejscowego piwa

 -… a ty dostajesz orgazmu na zakrętach, przy zjazdach w dół – podjął jej słowa.

 -…dobrze, że przed wyjazdem założyłam świeże pampersy.  Roześmiali się wesoło.  Resztki twarogu z ust Doroty drobnymi kropeczkami zaznaczyły ciemną karnację Włocha, były na brodzie, szyi i torsie wyłaniającym się spod głęboko rozpiętej koszuli.  Śmiech mężczyzny zamarł w jednej chwili, na twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.     -Przepraszam – powiedziała ze śmiechem nie speszona pojawiającym się przykrym grymasem na jego twarzy – zaraz zdejmę ci ten makijaż. Sięgnęła po wiklinową torebkę, która stała na krześle obok, wyjęła chusteczki  higieniczne nasączone różanym zapachem, podeszła jak najbliżej do mężczyzny, uważnie i delikatnie usuwała białe cętki z jego skóry

-Nie gniewasz się, Klaudi? – pytała z cieniem ironii w głosie, patrząc prosto w brązowe oczy.

Mógłby się gniewać, …ale nie tutaj na tej ziemi i bliskim już miejscu historycznych urodzin Kyprogenei. Szeroko zagarnął ramionami jej biodra. Przysiadła mu na  kolanach, tak było jej wygodniej usuwać ostatnie białe plamki, potem  wygładziła dłonią jego policzki, strzepnęła zmarszczki gniewu, dumna ze swojej roboty.

-Teraz już dobrze?- zapytała. Jego uśmiech  był dla niej odpowiedzią, której oczekiwała.

Paphos – malowniczo schodzi do morza. Tu z  morskiej piany wyłoniła się Afrodyta, bogini pożądania, miłości i piękna, tu córki Zeusa, boska Eufrosyne, Aglaja i Talia namaściły wonnościami i ubrały ciało zrodzonej na skale bogini. Dojeżdżali do starego Paphos.

  –Tam – wskazywał ręką przed siebie – leżą ruiny starożytnego miasta. Samochód  zostawili na parkingu, przed bramą.

-Świątynię dla Afrodyty zbudowali greccy czciciele jej ducha już w 12 wieku p.n.e.- objaśniał – niewiele później ci sami ludzie, czciciele wina zbudowali Dom Dionizosa.   Za panowania Augusta straszliwe trzęsienie ziemi zniszczyło świątynię i miasto, cesarz rozkazał wybudować nowe obok starego i nadał mu nazwę Augusta. Chodzili po wąskich uliczkach gdzie samochód czasem by się nie zmieścił. Stare ruiny zadziwiały swym trwaniem. W Domu Dionizosa podziwiali dobrze zachowane mozaiki, mijali resztki  budowli na których wisiały fragmenty antycznych rzeźb,  reliefów, fresków, zaglądali do katakumb Aja Solomoni, podziwiali pręgierz św. Pawła i kościoły pierwszych chrześcijan oraz budowle bizantyjskie.

 -Minęło ponad trzy tysiące lat a duch i myśl ludzka żyje –  mówił pełen doznań do Doroty – obok kościołów pierwszych chrześcijan, można się żywić w podziwie dla budowniczych, rzeźbiarzy, architektów z przeszłości. Czy ty już tu kiedyś byłeś? – zapytała go naiwnie.

Spojrzał na nią zdumiony do tego stopnia, że na moment zawahała się co do słuszności postawionego pytania. Uważnie się przyglądała jak nabiera zwykłej pewności siebie.  

Tak – usłyszała jego miękki, ale silny głos – moi przodkowie byli tu, już  za panowania królewskiego rodu Minosów –  kiedy władali tą  wyspą Egipcjanie, Fenicjanie, plemiona Achajów i Greków. Dzieje Paphos skrywa czas bratania się ludzi, Gilgamesza i Enkidu , białej rasy  z czarną rasą, która rządziła wtedy światem. Rasa dziś panująca, którą my reprezentujemy dopiero, jak pszczoły roiła się w dolinach na północ za Tybetem do lotów na zachód gdzie miała być mityczna Atlantyda, na południe gdzie wody oceanów przykryły mityczny kontynent Mu. Greccy bogowie z sumeryjskim rodowodem zasiedlili Olimp, co było wcześniej, jeszcze nie wiemy. Moc człowieka dotychczas polega na cyklicznym tworzeniu i niszczeniu, dlatego tak mało wiemy o ludzkiej przeszłości, nawet ziemia która ją skrywa, niechętnie ujawnia  geologom tą wiedzę. Kosmos jeszcze milczy, ale tam kierujemy najczęściej swoje oczy i myśli z nadzieją na lepsze,  w chwilach słabości oczekujemy pomocy. Światło  życia, które spływa na ziemię jest  naszym pokarmem z którego bezrozumnie, codziennie korzystamy. Aby zrozumieć drugiego człowieka, pozostała nam  Afrodyta bogini miłości – która nie lubi szczęku oręża – na zawsze  życzliwa  ludziom.

Liczba wyświetleń: 1617

Powrót
Kalendarz